niedziela, 21 kwietnia 2013

28-31.03.2013. Wielkanoc


Czas przedświąteczny, jak to zwykle bywa nawet w Polsce, był bardzo zabiegany. Beti wyjechała na Święta do Kabwe, a do Mansy przyjechał Krzysiek z Lufubu. Nasze przedświąteczne zabieganie wyglądało trochę inaczej niż w Polsce. Nie piekliśmy mazurków, nie malowaliśmy jajek i nie szykowaliśmy karkówki na wielkanocny obiad. Nasze przygotowania to drukowanie i wycinanie liter na dekorację do kościoła , pisanie testów dla przedszkolaków na zakończenie semestru, robienie kartek świątecznych dla innych sióstr z Mansy, malowanie kolorowych motylków i lepienie jajek z modeliny na dekoracje do domu sióstr, a w wolnych chwilach nadal malowanie muru wokół przedszkola. Zrobiliśmy też sernik! :) Sernik w Zambii to nie codzienność, bo białego sera w sklepach po prostu nie ma. Ks. Michał zdobył go dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej farmy w Lufubu. Układ był prosty: ja i Krzysiek pieczemy, ks. Michał dostarcza ser, gotowym sernikiem dzielimy się pół na pół. Kiedy siostry dowiedziały się o naszych cukierniczych planach, też dodały kawałek sera, więc ostateczny podział odbył się na trzy części. 

Msza Wielkoczwartkowa nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. Momentem specjalnym było obmycie nóg dwunastu mężczyznom, ale proboszcz zrobił to tak pośpiesznie i jakby za karę, że jakoś umknęła symbolika tego pięknego rytuału…

Liturgia Wielkiego Piątku zaczęła się przedstawieniem Pasji Chrystusa. Debaty faryzeuszy, sąd przed Piłatem i obmycie rąk, uwolnienie Barabasza. Droga Krzyżowa odegrana w naturalnych warunkach, pośród biegających dzieci, ludzi załatwiających swoje sprawy, idących do lub z miasta z pakunkami na głowach i rowerach, gwar miasta, a pośród niego Jezus dźwigający krzyż i tłumik gapiów. Niemal tak, jak w Jerozolimie 2000 lat temu. Po dotarciu na górę żołnierze rozgrywają loterię o szaty Jezusa, a na koniec – prawdziwe ukrzyżowanie! Najpierw dwójka łotrów, a potem Jezus przywiązani do krzyży zawisają na nich. Grymasy bólu i świetna gra aktorska działają na wyobraźnię. Widzę Jezusa, który umiera za mnie… Cudowne i poruszające dwie godziny.

Płaczące niewiasty
Oto Człowiek!



Wielka Sobota. Jakoś mi dziwnie tego dnia bez święconki… Na śniadanie wielkanocne jemy z Krzyśkiem wczorajszą pizzę. Po raz kolejny doceniam piękne polskie tradycje…
Dwie godziny przed początkiem liturgii dzwoni ks. Michał. „Artystka! Masz czerwony mazak? Trzeba namalować paschał!” Okazuje się, że ten kupiony w stolicy nie był najlepszej jakości i schodzą z niego namalowane litery. Zdrapuję je do końca, maluję nowe, kawałek czerwonej wstążki i paschał gotowy! Można zaczynać Święto!



Zamiast kazania po Ewangelii dalszy ciąg wczorajszego przedstawienia, czyli zmartwychwstanie! Faryzeusze, a potem kobiety przychodzą do grobu i znajdują go pustym. Boją się, uciekają, krzyczą, a potem przychodzi anioł, a na końcu Jezus i mówi „nie bójcie się!”. Tego dnia mieliśmy 46 chrztów! Trochę dzieci, ale głównie młodzież i dorośli. Kościół afrykański  rośnie w siłę! :)


Czterogodzinna liturgia wypełniona tańcami i śpiewami jak na dobrym weselu.
Podobnie wygląda msza niedzielna. Pełna radości, muzyki i tańca. Afrykańska radość zmartwychwstania!

19.04.2013. Pogrzeb



Pierwszego dnia po powrocie z wakacji dostałyśmy informację o śmierci dziewczynki z naszego przedszkola. Zmarła nagle w drodze na wakacje do mamy (na co dzień w Mansie mieszkała z dziadkami). Jakieś problemy z gardłem, za późno trafiła do szpitala i najprawdopodobniej zmarła na skutek uduszenia. To już drugie zmarłe dziecko z naszego przedszkola odkąd tu jesteśmy…

Pogrzeb to w Afryce rytuał. Najpierw udajemy się do domu zmarłej. Cztery nauczycielki, jedna siostra i dwie białe wolontariuszki. Wchodzimy do środka bez zaproszenia. Naśladując pozostałe kobiety, zostawiam przed progiem buty i wchodzę boso. Pokój wielkości  10m2 wypełniają szczelnie zawodzące kobiety. Wszystkie siedzą na podłodze z nogami wyciągniętymi przed siebie. Niektóre ocierają łzy wstydliwie spływające po policzkach, inne po prostu siedzą i patrzą przed siebie. Wśród nich – matka i inne kobiety z rodziny zmarłej. Teatralnie zawodzą, wylewając łzy rozpaczy. Wydawane przez nich dźwięki to mieszanka jęku człowieka odzieranego ze skóry i krzyku rodzącej kobiety. Rozpaczliwe zawodzenia przerywa dźwięk skocznej zambijskiej muzyki dobiegający z dzwoniących co chwilę telefonów. Posiedzenie trwa około godziny i płynnie przechodzi do części śpiewanej. Kobiety intonują kolejne pieśni, wypełniające niesamowitą harmonią dom zmarłej dziewczynki. To melodie, które mają odprowadzić jej duszę do nieba.

Kolejna część uroczystości pogrzebowych odbywa się w szpitalu. Żałobnicy pakują się do dwóch podstawionych ciężarówek i śpiewając jadą na miejsce. Długie oczekiwanie na najbliższą rodzinę zmarłej Elizabeth wypełniają kolejne melodie pieśni. W końcu zjawia się rodzina. Czas odebrać zwłoki ze szpitala. Widok białej trumienki wyciska łzy zebranych. 

Kolejny etap to droga na cmentarz. Półgodzinna przeprawa wypełniona śpiewem upakowanych na ciężarówki żałobników kończy się przy niewielkiej kaplicy na przedmieściach Mansy. Tu odbywa się główna część uroczystości pogrzebowych. Z powodu braku księdza nie będzie mszy. Tylko krótkie modlitwy poprowadzone przez jednego z mężczyzn i przemowy członków rodziny i parafii, przedszkolanki, każdego, kto chciałby swoim słowem pożegnać zmarłą. 

Następnie wszyscy ustawiają się w kolejkę, by po raz ostatni zobaczyć i pożegnać ciało zmarłej. Otwarta trumna ustawiona przy wyjściu z kaplicy. Jęki rozpaczy osiągają poziom maksimum. Wychodzę jako jedna z ostatnich. Reszta ludzi ustawiona w półkole wokół trumny. Za mną ojciec zmarłej. Podtrzymywany przez dwóch innych mężczyzn z rozpaczy słania się na nogach. Podobnie matka. Ciężko powstrzymać łzy wzruszenia… 

Po zamknięciu trumny wszyscy udają się na miejsce pochówku. Wąziutka ścieżka prowadzi między chatami i ogródkami w głąb buszu. Tam trumna ląduje w wykopanym dole. Kilku mężczyzn łopatami i motykami usypuje niezbyt kształtny kopiec. Śpiew wypełnia pustkę. Cudowna pieśń, z której rozumiem słowo ‘kwiat’ i imię zmarłej Elizabeth daje znak, że czas przystroić grób. Po każdej zwrotce następuje chwila ciszy, w której jeden mężczyzna wyjaśnia, od kogo będą kolejne kwiaty. Wtedy przedstawiciele odpowiednio zapowiedzianych grup parafialnych i rodzina wbijają łodygi świeżych róż w usypany kopiec. Na koniec krótka modlitwa, poświęcenie grobu i ogłoszenie, że można rozejść się do domów. 

Nie wiem, czy ktoś jeszcze kiedyś odwiedzi Elizabeth… Rytuał zakończony. Rzewne łzy wylane, można zapomnieć. W Zambii pamięć o bliskich, którzy odchodzą, trwa do momentu pogrzebu. Potem nikt nie odwiedza grobów, nie pali świeczek i nie przynosi co niedzielę świeżych kwiatów. 

Ostatni przystanek to jeszcze raz dom zmarłej. Po blisko 6 godzinach mam już trochę dość. Siostra informuje nas, że wejdziemy tylko na chwilę. Przed domem na trawie siedzi już kilka kobiet, dołączamy do nich. Trwamy w milczeniu przez 2 minuty. Odchodzimy bez pożegnania. Pytam siostrę o znaczenie tego posiedzenia. Wyjaśnia mi, że to dopełnienie rytuału. Elizabeth może teraz spokojnie iść do nieba. Rodzina może spokojnie wrócić do codzienności...