Koniec roku szkolnego zbliża się
wielkimi krokami. Wir przygotowań do tego dnia wciągnął mnie całkowicie. Szykujemy z najstarszą klasą przedszkolaków ich ostatnie przedstawienie w
naszym pre-schoolu. Od stycznia będą już poważnymi pierwszoklasistami. Poza tym
wszystkie klasy piszą egzaminy końcowe, które też po części musiałyśmy
wcześniej przygotować. Ten zbliżający się koniec roku stał się świetną okazją
do odkurzenia mojej gitary. Przygotowuję z maluchami piosenki na tę uroczystość,
a poza tym przełożona poprosiła też o pomoc muzyczną w przygotowaniu klasy 8 i
9 do odśpiewania po jednej piosence tego dnia.
Naszych starszaków żegnać będzie
całe przedszkole i rodzice, więc staramy się jak najlepiej przygotować program
artystyczny. Jako, że nie będzie innej okazji, siostra zdecydowała, że
przygotowujemy jasełka. To nic, że dopiero koniec listopada. Kleimy zatem
wieczorami korony dla trzech króli, prasujemy szatki dla aniołków, szlifujemy z
dziećmi ich role. Od kilku dni prawie codziennie robimy próby przedstawienia.
Scena po scenie, za każdym razem wychodzą coraz lepiej. Zdarza się, że czas
akurat na scenę trzech króli, a tu okazuje się, że króli mamy tylko dwóch. Gdzie jest
trzeci? Poszukiwania zaginionego aktora kończą się szybko. Król musiał na siku!
Cóż… król też człowiek. :)
Koniec roku tuż tuż, a ja zakochuję
się każdego dnia bardziej w moich dzieciach. Kocham Chimbę Chimbę –
najzdolniejszego ucznia w mojej grupie czterolatków, który codziennie się do
mnie przytula i nazywa mnie mamą, a czasami, kiedy jest nie w sosie, muszę
go odprowadzić do domu. Kocham Kapyę – największego łobuza, który czasami mnie
pobije, a potem przychodzi się przytulić i robi to tak, jak tylko on potrafi.
Kocham Simona, który lubi, jak go podrzucam i wiecznie chodzi w rozwiązanych
butach, a uśmiecha się jak aniołek. Kocham Hagara, który codziennie rano
płacze, a po kilku moich uściskach i uśmiechach zaczyna łobuzować i wraca
mu dobry humor. Kocham dziewczynki: Joy, Sonille i Rhodę, które przywiązują sobie
lalki sweterkami do pleców i bawią się w mamy, a czasami zapraszają i mnie do tej zabawy. Kocham Kauseniego,
który zawsze, jak tylko przyjdę do przedszkola, pierwszy wita mnie: Teacher,
how are you? A kiedy mu odpowiem: I’m fine Kauseni. How are you? On na to: I’m fine teacher, and how
are you? I mógłby tak bez końca. Kocham Bernarda, który czeka przed
przedszkolem już o świcie, kiedy idziemy na mszę i wita mnie z daleka, a potem
w ciągu dnia informuje mnie: widziałem panią! Kocham Eddę, która zawsze je na
przerwie chleb z masłem, jakby to były największe łakocie tego świata, a kiedy
żegnam się z dziećmi pod koniec dnia – przytula mnie i mówi: Mummy, no! Don’t go! Kocham
Kelvina – najjaśniejsze dziecko w klasie (za sprawą genów białego dziadka),
którego czasami muszę gonić i złapać, żeby przekonać go do pójścia na obiad. Kocham
delikatną Christine, która często płacze i zawsze ostatnia kończy jeść obiad. Kocham
moje przedszkolaki! Kocham Mansę! Kocham Zambię!
| | |
Chimba Chimba |
| |
Christine |
 |
Eddah |
 |
Kauseni |
 |
Kapya
|
 |
Kelvin |
Przecudne dzieciaczki!:)Można się zakochać od pierwszego spojrzenia. Niech Dobry Bóg ma je w Swojej opiece i nie szczędzi potrzebnych Łask.:)
OdpowiedzUsuńAle Wy piękne zdjęcia robicie! ;)
OdpowiedzUsuńo kurcze, przez Ciebie ja tez ich kocham! good to know you're fine ;)
OdpowiedzUsuńAgata!piękne te dzieciaczki i Ty tak pięknie o nich piszesz;)
OdpowiedzUsuńPozdrawienia już z Poznania
:)
U