sobota, 29 grudnia 2012

24-25.12.2012 Białe Święta


Tak się składa, że nawet w dalekiej czarnej Afryce, gdy za oknem co najmniej 300 upału, a wokół rosną palmy zamiast przystrojonych choinek, można mieć prawdziwe Białe Święta. W tym roku przydarzyły się takie w pewnej zambijskiej wiosce na końcu świata. Nasze Białe, a co więcej – Polskie(!) Święta zawdzięczamy Gospodarzom z Lufubu – ks. Cześkowi i ks. Gienkowi oraz Ilonie i Krzyśkowi – polskim wolontariuszom. Poza nimi przyjechałyśmy jeszcze ja i Beti z Mansy oraz Ania i Tomek z Kabwe. Zabrakło niestety ostatniego elementu polskiego, czyli Moniki i Wiolki z Lusaki… Z resztą nieobecność dziewczyn to tylko jedna z wielu rzeczy, które nie ułożyły się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. W dzień Wigilii okazało się, że ks. Czesiek bardzo źle się czuje. Wizyta w szpitalu potwierdziła diagnozę – malaria. Resztę Świąt proboszcz przeleżał w łóżku. Nie miał siły nawet pójść na mszę, a uczta wigilijna zakończyła się dla niego na opłatku…

W świątecznym chorowaniu wtórowała mu Beti, która co prawda już czuła się dużo lepiej, niż klika dni przedtem, ale jednak ciągle osłabiona i wspomagana lekami.

Wigilia w Afryce? Gdyby nie towarzystwo Polaków, pewnie byśmy o niej zapomnieli, pochłonięci różnymi obowiązkami. Nie mieliśmy karpia w galarecie i kapusty z grzybami. Był za to pyszny barszcz czerwony z proszku, kluski z makiem – jakimś cudem odnalezionym w lodówce (na szczęście bez daty ważności – jeszcze przyszłoby nam do głowy, żeby go wyrzucić :P) i pierogi z mango. Pycha! 

Po wigilii pasterka. Bynajmniej nie o północy. Godzina 19.00. Od jakiegoś czasu kolejni ludzie uwieszają się na przykościelnym dzwonie, wzywając wioskę na mszę. Powinno się już zacząć. 19.30. Nie ma jeszcze chóru i tańczących dziewczynek. Nie szkodzi! Dojdą! Ksiądz Gienek, zastępujący proboszcza, wydaje rozkaz, zaczynamy!

Kościół wystrojony jak polska remiza strażacka na wiejską potupajkę. Balony i świecące dekoracje świąteczne bezładnie rzucone na sznurku nad ołtarzem. Są też zielone drzewka, prawie jak choinki. Może nie wygląda to wszystko najlepiej, ale naprawdę wprowadza odpowiedni klimat – jest swojsko, jest świątecznie, uroczyście.

Po ewangelii przedstawienie – coś w rodzaju naszych jasełek – przygotowane przez mieszkańców wioski. Podobno na podstawie Ewangelii. Podobno, bo poza sceną zwiastowania i narodzenia (zorientowałam się tylko dlatego, że nagle na rękach jednej z „aktorek” pojawiło się żywe, czarne niemowlę), nie zrozumiałam nic. Pół godziny prawdziwego zaangażowania aktorów parafianie nagrodzili gromkimi brawami. Chyba tylko jedna osoba w całym kościele była trochę znudzona. Starszy pan, zwany przez Lufubiaków Dziadkiem, w trakcie dramy wstał z okrzykiem kolędy na ustach: „Glooooooooooooooooria In excelsis Deo!” 

Słyszałyśmy wcześniej o zambijskim zwyczaju obdarowywania się kwiatami na pasterce. Zapomniałyśmy ich przygotować, ale kiedy w kościele nie widziałyśmy nikogo, kto by takie miał, uspokoiłyśmy się. W trakcie mszy podszedł do nas Dziadek. Wręczył nam zielone łodygi prosto z ogródka, z korzeniami oblepionymi jeszcze wilgotną ziemią.

Parafialne dziewczynki przygotowywały się z ks. Cześkiem do zaśpiewania kilku kolęd po angielsku w czasie pasterki. Niestety ksiądz nie był w stanie z nimi wystąpić, ale ja i Ania podjęłyśmy się zadania zastąpienia go w roli gitarzysty. Krótka lekcja, selekcja repertuaru i pełna gotowość do występu. „I wanna wish you a Merry Christmas from the bottom of my heart!” stało się prawdziwym hitem tych Świąt. Szczególnie wersja wzbogacona przez dziewczynki o układ choreograficzny.

Procesja z darami, składanie ofiar „na tacę” i uwielbienie po komunii, to prawdziwa impreza. Jeden wielki świąteczny taniec. Tańczą wszyscy – maluchy zarzucone na plecy sowich mam,  staruszkowie ledwo trzymający się na nogach, również polscy wolontariusze. Tańczy oczywiście i Dziadek. Nie dotyczą go żadne z niepisanych reguł tej zabawy. Jak choćby takie, że jak już tańczysz w kolejce do koszyczka, to powinieneś coś do niego włożyć. Albo kiedy chcesz dołączyć do szpaleru bujających się, niosących dary do ołtarza, to powinieneś zachować obowiązujący szyk, a nie gibać się jak i gdzie popadnie, najchętniej w samym środku szpaleru. Dziadek ma te zasady w nosie. Dziadek się po prostu dobrze bawi. Szczerze mówiąc ta pasterka to chyba najlepsza impreza urodzinowa, na jakiej byłam. :)

Po pasterce – tak jak w moim rodzinnym Bisztynku – pokaz fajerwerków. Dla większości Lufubiaków to z pewnością pierwszy raz, kiedy mogli zobaczyć takie cuda pirotechniki. Początkowe przerażenie, spowodowane hukiem wystrzałów, przerodziło się w zachwyt, szczególnie wśród dzieciaków. 

Nie spaliśmy długo. Dziadek dawał upust swojej bożonarodzeniowej radości, waląc całą noc w kościelny dzwon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz