środa, 16 stycznia 2013

14.01.2013. Noworoczne łzy


Po ostatnim zwariowanym tygodniu w poniedziałek zaczęliśmy nowy rok szkolny. Dlaczego zwariowanym? Z czterech osób, które mieliśmy na placówce, dwie pojechały do Lusaki na zakupy do szkoły. Gospodarstwa pilnowałam ja i nasza nowa siostra Lorraine, która właściwie większość czasu spędzała poza domem na różnych spotkaniach związanych ze szkołą. Wiązało się to z moimi nowymi obowiązkami, takimi jak: bycie skarbnikiem i sekretarką przedszkola i szkoły krawieckiej, sprzedawcą pasmanterii, zastępcą kucharki i pomocy domowej, klucznikiem oraz sprzątaczką i krawcową. 

W piątek reszta naszej załogi wróciła z wojaży po stolicy, w składzie lekko powiększonym. Na dwa miesiące dołączyła do nas wolontariuszka z Włoch. 

Wracając do początku roku... W związku z tym, że część naszych dzieci poszła do pierwszej klasy, przyjęliśmy nowe maluchy i zredukowaliśmy liczbę klas z czterech do trzech, musieliśmy na nowo przydzielić nauczycielki i wolontariuszki do klas. Beti przejęła moje dzieciaki, które już teraz są starszakami, a ja trafiłam do najmłodszych maluchów. Dla większości z tych szkrabów pierwszy dzień w przedszkolu to nowe doświadczenie rozstania z rodzicami, dziadkami, wujostwem – ktokolwiek się nimi opiekuje. 

Dziecięcych łez mieliśmy tego dnia pod dostatkiem… Niektórym, jak Zimbie, na ich otarcie wystarczył spacer po placu zabaw, pójście na siku i umycie rąk mydłem. Bo przecież takiemu dużemu chłopakowi, który już  sam myje ręce mydłem, nie wypada płakać! Inni potrzebowali trochę więcej czasu, przytulania, huśtania w ramionach nauczycielek i wysmarkiwania nosa w nowy szkolny uniform. 


Niektórzy płakali raz a porządnie, inni szlochali cichutko schowani w rękawie przez cały dzień, jeszcze inni - fazowo. Choli jedna z faz włączyła się podczas obiadu. Ukrył swoje zapłakane lico w rączki i zbojkotował jedzenie. Dopiero posadzenie go na moich kolanach i nakarmienie moją ręką, pomogło zatrzymać łzy. Każdy kęs poprzedzało otarcie potoków płynących po policzkach, jednak jak tylko jedzenie zbliżało się do ust malucha, grzecznie otwierał buzię i na chwilę powstrzymywał szlochanie. Po obiedzie był nie do poznania. 

Po dwóch dniach pracy wizja szefowej przedszkola s. Marty się zmieniła i dostałam nowy przydział do klasy średniej. Cóż… 

Nowy rok, nowe dzieci, nowe wyzwania… Prezent na 5 miesięcy w Afryce. :)

3 komentarze:

  1. Jakie czekoladki! Tylko schrupać:)
    U

    OdpowiedzUsuń
  2. 10 czekoladek i jeden raczek :) A tak propos... czekamy na nowy wpis :) Nie zaniedbuj nas :)

    OdpowiedzUsuń
  3. hej ! szukając wolontariatu międzynarodowego wpadłam na Twój i Beaty blog. Podziwiam Was, trzymam kciuki i mam nadzieję, że i ja znajdę w sobie tyle odwagi co Wy.
    Trzymajcie się, pozdrawiam Was :)

    OdpowiedzUsuń