Po ostatnim zwariowanym tygodniu w
poniedziałek zaczęliśmy nowy rok szkolny. Dlaczego zwariowanym? Z czterech
osób, które mieliśmy na placówce, dwie pojechały do Lusaki na zakupy do szkoły.
Gospodarstwa pilnowałam ja i nasza nowa siostra Lorraine, która właściwie
większość czasu spędzała poza domem na różnych spotkaniach związanych ze
szkołą. Wiązało się to z moimi nowymi obowiązkami, takimi jak: bycie
skarbnikiem i sekretarką przedszkola i szkoły krawieckiej, sprzedawcą
pasmanterii, zastępcą kucharki i pomocy domowej, klucznikiem oraz sprzątaczką i
krawcową.
W piątek reszta naszej załogi
wróciła z wojaży po stolicy, w składzie lekko powiększonym. Na dwa miesiące
dołączyła do nas wolontariuszka z Włoch.
Wracając do początku roku... W związku z tym, że część
naszych dzieci poszła do pierwszej klasy, przyjęliśmy nowe maluchy i
zredukowaliśmy liczbę klas z czterech do trzech, musieliśmy na nowo przydzielić
nauczycielki i wolontariuszki do klas. Beti przejęła moje dzieciaki, które już
teraz są starszakami, a ja trafiłam do najmłodszych maluchów. Dla większości z
tych szkrabów pierwszy dzień w przedszkolu to nowe doświadczenie rozstania z
rodzicami, dziadkami, wujostwem – ktokolwiek się nimi opiekuje.
Dziecięcych łez mieliśmy tego dnia pod dostatkiem…
Niektórym, jak Zimbie, na ich otarcie wystarczył spacer po placu zabaw, pójście
na siku i umycie rąk mydłem. Bo przecież takiemu dużemu chłopakowi, który
już sam myje ręce mydłem, nie wypada
płakać! Inni potrzebowali trochę więcej czasu, przytulania, huśtania w
ramionach nauczycielek i wysmarkiwania nosa w nowy szkolny uniform.
Niektórzy płakali raz a porządnie, inni szlochali cichutko
schowani w rękawie przez cały dzień, jeszcze inni - fazowo. Choli jedna z faz
włączyła się podczas obiadu. Ukrył swoje zapłakane lico w rączki i zbojkotował
jedzenie. Dopiero posadzenie go na moich kolanach i nakarmienie moją ręką,
pomogło zatrzymać łzy. Każdy kęs poprzedzało otarcie potoków płynących po
policzkach, jednak jak tylko jedzenie zbliżało się do ust malucha, grzecznie
otwierał buzię i na chwilę powstrzymywał szlochanie. Po obiedzie był nie do
poznania.
Po dwóch dniach pracy wizja szefowej przedszkola s. Marty
się zmieniła i dostałam nowy przydział do klasy średniej. Cóż…
Jakie czekoladki! Tylko schrupać:)
OdpowiedzUsuńU
10 czekoladek i jeden raczek :) A tak propos... czekamy na nowy wpis :) Nie zaniedbuj nas :)
OdpowiedzUsuńhej ! szukając wolontariatu międzynarodowego wpadłam na Twój i Beaty blog. Podziwiam Was, trzymam kciuki i mam nadzieję, że i ja znajdę w sobie tyle odwagi co Wy.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się, pozdrawiam Was :)