Z Lusaki udajemy się do Kabwe,
żeby przy okazji pobytu w tej okolicy odwiedzić Anię i Tomka oraz Księży
Polaków: Andrzeja i Mariusza. Zostajemy u nich jeden dzień.
Rano wybieramy się do miasta,
żeby kupić bilety do Mansy. Autobusów jest w ciągu dnia kilka, ale niestety
tylko jeden ma jeszcze wolne miejsca. Bierzemy! O której odjazd? „Ok. 17.00,
ale musicie przyjść o 16.00!” Znamy już trochę zambijskie poczucie czasu, więc
nie spiesząc się szczególnie, docieramy na miejsce odjazdu ok. 16.30. Pan,
który wypisywał nam wcześniej bilety, wita nas z otwartymi ramionami, jak stare
znajome. „No, nareszcie! Czekamy na was! Zaraz odjeżdżamy!” Niespełna 3 godziny
później ruszamy! Jest już ciemno. Miejsce (nie ośmielę się nazwać go dworcem),
w którym parkują autobusy i inne auta, to dość popularna okolica. Wielu ludzi
przychodzi tu na piwo, spotkać się z kolegami, pogadać, poobserwować, niektórzy
po prostu postać pod sklepem i patrzeć, jak mija czas. Przy cofaniu autobusu,
nasz kierowca widocznie trochę się zagapił i stuknął lekko samochód, stojący na
parkingu. Przez chwilę było gorąco, kiedy grupa zaciekawionych panów spod
sklepu, w obronie właściciela auta chciała sama wymierzyć sprawiedliwość
naszemu kierowcy. Nie wiem, jakie argumenty (lub jaka kwota argumentów) ich
przekonały, ale po chwili negocjacji pozwolili mu odejść.
Po półtorej godziny jazdy
stajemy. Autobus się zepsuł. Środek buszu, noc. Po chwili rozeznania w
sytuacji, kierowca informuje podróżnych, że chyba akumulator jest zepsuty, ale
bez obaw – gdzieś powinien być zapasowy. Latarki idą w ruch. Półki na bagaż
przeszukane dokładnie raz i drugi. Akumulatora nie ma. Czekamy. Wyciągam Beti
na przydrożne siku. Czekamy dalej.
Wkrótce nowa informacja. Chyba
jednak nie chodzi o akumulator. „Nie mamy paliwa, ale proszę się nie martwić –
zaraz przyjedzie szef i dowiezie.” Czekamy…
Koło północy ogarnia mnie i Beti klasyczna
„głupawka”. Śmiejemy się bez opamiętania, co podłapuje po chwili reszta
podróżnych. Oni śmieją się z nas, my – nie do końca same wiemy, z czego. Po 5
min rozładowania atmosfery „układamy się” do snu.
Pojawiają się kolejne informacje.
Zdaje się, że szef dostarczył paliwo. Mimo to autobus nadal nie działa. Chyba
nie jedziemy wyłącznie dlatego, że kierowca jest zmęczony. Na pewno czekamy do
rana.
Gdy na dworze jest już jasno,
wydostajemy się z dusznego autobusu. Najnowsze wieści głoszą, że w silniku było
za mało oleju, dlatego się przegrzał. Kierowcy teraz nie ma, bo poszedł do
najbliższego miasta 20 km stąd, żeby znaleźć mechanika. Kiedy wróci? Jak wróci,
to będzie. Może uda mu się złapać jakiegoś stopa, to będzie szybciej.
Przy okazji porannego siku w
krzakach znajduję drzewo mango i zrywam kilka na śniadanie. Za moim przykładem idzie reszta podróżnych. Jemy
wspólny mangowy posiłek na drodze, zawiązujemy przyjaźnie.
Koło 8.30 nadjeżdża samochód z
kierowcą i mechanikiem. Naprawa trwa 5 min. W drogę!
Głodne brzuchy ratują przydrożni
sprzedawcy bananów, mango i pomidorów.
Koło 16.00
dojeżdżamy do Samfii. Stąd jeszcze godzina drogi do domu. „Ci, którzy jadą do
Mansy, wysiadają teraz i dalej pojadą taksówkami. Zamówiliśmy dla was, już
czekają.” Ale? Jak to?! „Nie martw się, my zapłacimy!” Wysiadamy wraz z połową pasażerów
pechowego kursu, z resztą żegnamy się jak ze starymi przyjaciółmi. Ładujemy się
do samochodów. Odjeżdżamy. Robimy kółko wokół autobusu, po czym ktoś krzyczy,
że jednak musimy wrócić. Wysiadamy, zabieramy plecaki. Pytam kierowcę, o co
chodzi?! Skąd ta zmiana planów?! „Przepraszam, przepraszam…” – słyszę w
odpowiedzi. Chłopak, z którym później siadam, tłumaczy mi, że chodziło o cenę.
Nie dogadali się, ile taka przejażdżka będzie kosztować.
Ok.17.00
docieramy do Mansy. Po 25 godzinach spędzonych w pechowym autobusie.
Kilka dni
później nasi przyjaciele z Kabwe pokonywali tę sama trasę, również autobusem.
Wyjechali punktualnie. 6 godzin później byli na miejscu.
Mega podróż! Lepiej niż PKP! Przynajmniej można na mango wyskoczyć. ;)
OdpowiedzUsuńno comment :)
OdpowiedzUsuńSzkoda,że nie pojawił się tam sympatyczny pan w land roverze...bylybyscie szybciutko! Ale pewnie przejeżdżał inną drogą;)
OdpowiedzUsuńfajnie tutaj ;) bardzo ciekawy blog
OdpowiedzUsuńNieźle.., najważniejsze, że nie okradły was orangutany, albo inne zbóje ;) :)
OdpowiedzUsuń