sobota, 5 stycznia 2013

Pechowy autobus


Z Lusaki udajemy się do Kabwe, żeby przy okazji pobytu w tej okolicy odwiedzić Anię i Tomka oraz Księży Polaków: Andrzeja i Mariusza. Zostajemy u nich jeden dzień.

Rano wybieramy się do miasta, żeby kupić bilety do Mansy. Autobusów jest w ciągu dnia kilka, ale niestety tylko jeden ma jeszcze wolne miejsca. Bierzemy! O której odjazd? „Ok. 17.00, ale musicie przyjść o 16.00!” Znamy już trochę zambijskie poczucie czasu, więc nie spiesząc się szczególnie, docieramy na miejsce odjazdu ok. 16.30. Pan, który wypisywał nam wcześniej bilety, wita nas z otwartymi ramionami, jak stare znajome. „No, nareszcie! Czekamy na was! Zaraz odjeżdżamy!” Niespełna 3 godziny później ruszamy! Jest już ciemno. Miejsce (nie ośmielę się nazwać go dworcem), w którym parkują autobusy i inne auta, to dość popularna okolica. Wielu ludzi przychodzi tu na piwo, spotkać się z kolegami, pogadać, poobserwować, niektórzy po prostu postać pod sklepem i patrzeć, jak mija czas. Przy cofaniu autobusu, nasz kierowca widocznie trochę się zagapił i stuknął lekko samochód, stojący na parkingu. Przez chwilę było gorąco, kiedy grupa zaciekawionych panów spod sklepu, w obronie właściciela auta chciała sama wymierzyć sprawiedliwość naszemu kierowcy. Nie wiem, jakie argumenty (lub jaka kwota argumentów) ich przekonały, ale po chwili negocjacji pozwolili mu odejść. 

Po półtorej godziny jazdy stajemy. Autobus się zepsuł. Środek buszu, noc. Po chwili rozeznania w sytuacji, kierowca informuje podróżnych, że chyba akumulator jest zepsuty, ale bez obaw – gdzieś powinien być zapasowy. Latarki idą w ruch. Półki na bagaż przeszukane dokładnie raz i drugi. Akumulatora nie ma. Czekamy. Wyciągam Beti na przydrożne siku. Czekamy dalej.

Wkrótce nowa informacja. Chyba jednak nie chodzi o akumulator. „Nie mamy paliwa, ale proszę się nie martwić – zaraz przyjedzie szef i dowiezie.” Czekamy… 

Koło północy ogarnia mnie i Beti klasyczna „głupawka”. Śmiejemy się bez opamiętania, co podłapuje po chwili reszta podróżnych. Oni śmieją się z nas, my – nie do końca same wiemy, z czego. Po 5 min rozładowania atmosfery „układamy się” do snu. 

Pojawiają się kolejne informacje. Zdaje się, że szef dostarczył paliwo. Mimo to autobus nadal nie działa. Chyba nie jedziemy wyłącznie dlatego, że kierowca jest zmęczony. Na pewno czekamy do rana.

Gdy na dworze jest już jasno, wydostajemy się z dusznego autobusu. Najnowsze wieści głoszą, że w silniku było za mało oleju, dlatego się przegrzał. Kierowcy teraz nie ma, bo poszedł do najbliższego miasta 20 km stąd, żeby znaleźć mechanika. Kiedy wróci? Jak wróci, to będzie. Może uda mu się złapać jakiegoś stopa, to będzie szybciej. 

Przy okazji porannego siku w krzakach znajduję drzewo mango i zrywam kilka na śniadanie. Za  moim przykładem idzie reszta podróżnych. Jemy wspólny mangowy posiłek na drodze, zawiązujemy przyjaźnie.
Koło 8.30 nadjeżdża samochód z kierowcą i mechanikiem. Naprawa trwa 5 min. W drogę! 
Głodne brzuchy ratują przydrożni sprzedawcy bananów, mango i pomidorów.

Koło 16.00 dojeżdżamy do Samfii. Stąd jeszcze godzina drogi do domu. „Ci, którzy jadą do Mansy, wysiadają teraz i dalej pojadą taksówkami. Zamówiliśmy dla was, już czekają.” Ale? Jak to?! „Nie martw się, my zapłacimy!” Wysiadamy wraz z połową pasażerów pechowego kursu, z resztą żegnamy się jak ze starymi przyjaciółmi. Ładujemy się do samochodów. Odjeżdżamy. Robimy kółko wokół autobusu, po czym ktoś krzyczy, że jednak musimy wrócić. Wysiadamy, zabieramy plecaki. Pytam kierowcę, o co chodzi?! Skąd ta zmiana planów?! „Przepraszam, przepraszam…” – słyszę w odpowiedzi. Chłopak, z którym później siadam, tłumaczy mi, że chodziło o cenę. Nie dogadali się, ile taka przejażdżka będzie kosztować. 

Ok.17.00 docieramy do Mansy. Po 25 godzinach spędzonych w pechowym autobusie.
Kilka dni później nasi przyjaciele z Kabwe pokonywali tę sama trasę, również autobusem. Wyjechali punktualnie. 6 godzin później byli na miejscu.

5 komentarzy:

  1. Mega podróż! Lepiej niż PKP! Przynajmniej można na mango wyskoczyć. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda,że nie pojawił się tam sympatyczny pan w land roverze...bylybyscie szybciutko! Ale pewnie przejeżdżał inną drogą;)

    OdpowiedzUsuń
  3. fajnie tutaj ;) bardzo ciekawy blog

    OdpowiedzUsuń
  4. Madzia Witkowska-Hrycek14 maja 2013 19:58

    Nieźle.., najważniejsze, że nie okradły was orangutany, albo inne zbóje ;) :)

    OdpowiedzUsuń