Już w kwietniu naszą misję w Mansie
opuszcza ostatni (poza mną i Beti) tutejszy Polak – misjonarz, ks. Michał
Wziętek. W związku z tym pomagamy mu trochę domknąć różne sprawy. Jedną z nich
było zrobienie wywiadów i zdjęć przyszłym potencjalnym uczniom nowej szkoły
średniej, za budowę której odpowiedzialny jest ks. Michał (jak z resztą za większość
budynków, które powstały na naszej misji). To praca zlecona przez sponsorów z
Niemiec. Chcą mieć informacje, dla kogo ta szkoła powstaje.
Najpierw zebraliśmy z kilku klas naszej (prowadzonej
przez Siostry Salezjanki) podstawówki listy najbardziej potrzebujących
dzieciaków, później zleciliśmy nauczycielom opisanie ich sytuacji. Następnie
udaliśmy się wszyscy razem na wioskę, żeby zrobić im zdjęcia w ich naturalnym
środowisku, na tle ich domów, z rodzeństwem, w przydomowych „ogródkach”.
Ta praca zajęła w sumie kilka dni, bo w
Afryce nie jest łatwo zebrać wszystkich na raz i mieć „z głowy”. Tutaj jednego
dnia przyjdzie kilku, następnego jeszcze kilku, a następnego trzeba jeszcze raz
przypomnieć tym, którzy do tej pory się nie zjawili.
Kiedy myślałam, że ta robota jest już w
zasadzie skończona, zawołał mnie Mr Kana – nauczyciel, który bardzo mi pomagał
w ogarnięciu tego zadania, informował dzieciaki, nauczycieli, przekazywał mi
potrzebne informacje. Wracałam akurat z malowania muru w przedszkolu. Styrana
palącym słońcem, brudna i śmierdząca parafiną, marząc tylko o 5 min odpoczynku.
Mr Kana zaprasza mnie do biura. Wchodzę.
Nieco zdziwiona zastanym tam towarzystwem dwóch nauczycielek, jednego
nieznanego mi do tej pory ucznia naszej szkoły (poznaję po mundurku) i jednej
staruszki, nieśmiało siadam na jednym z wolnych krzeseł. Mr Kana wyjaśnia mi, o
co chodzi. Chłopiec to Janek. Nasz uczeń, czwartoklasista. Staruszka to jego
babcia. Zastępująca mu ojca i matkę, którzy nie żyją. Janek jest jednym z
piątki rodzeństwa, którymi babcia się opiekuje. Ciężko mi oszacować ile ma lat,
ale wygląda na bardzo zmęczoną życiem kobietę. Sapie i trzęsie się, kiedy
opowiada o sytuacji w domu. Nie wiem, czy ze starości, czy ze wzruszenia.
Babcia utrzymuje rodzinę ze sprzedawania węgla drzewnego na markecie. Kokosów z
tego nie ma… Mr Kana pokazuje mi stare spodnie od mundurku Janka. Wielka dziura
zastępuje miejsce na pupę. Brudne, połatane w kilku miejscach. W podobnym
stanie jest koszulka. Niezliczona liczba dodatkowych szwów reperujących dziury
zmienia fason uniformu. Teraz Janek ma na sobie
nowiutkie eleganckie spodnie. Mr Kana mówi, że jakiś „Dobry Samarytanin” z
sąsiedztwa kupił je dla niego.
„Możemy go dodać do twojej listy” – mówi Mr
Kana. "Nie ma problemu! W takim razie o 16.00 idziemy do domu zrobić mu zdjęcia!
Do zobaczenia!"
Czwarta klasa ma zajęcia na drugą zmianę,
więc o 16.00 Janek i jego koledzy są jeszcze w szkole. Rozmawiam z
nauczycielką, która każe mu zabrać „plecak” i iść ze mną i Beti. Rolę plecaka spełnia
plastikowa jednorazówka ze sklepu. W środku kilka cienkich zeszytów obłożonych
szarą gazetą. Chwytam Janka za rękę i ruszamy w drogę.
W domu poza znajomą już babcią, witamy się
z resztą rodzeństwa. Jedna ze starszych sióstr trzyma na rękach niemowlę, które
słodko się uśmiecha, kiedy głaszczę je po policzku. Pytamy, czy to jej dziecko.
Tak. Dziewczyna nie wygląda na więcej niż 18 lat. A gdzie ojciec dziecka?
Odpowiada śmiechem. Nie wiem… Robimy kilka rodzinnych zdjęć i zabieramy Janka z
powrotem do nas.
Janek i babcia |
Po drodze zatrzymuje się, żeby po raz
kolejny zreperować sznurkiem i kawałkiem patyka rozpadającego się klapka. Takie
klapki kosztują tutaj 5 kwacha, czyli 1 dolara.
Pytam chłopca, czy jest szczęśliwy.
Odpowiada, że nie.
Wśród rzeczy przysłanych z Polski
odkopujemy trochę ubrań i bielizny dla Janka, kilka ciuszków dla maleństwa,
plecak, buty i kilka cukierków. Janek uśmiecha się i dziękuje. Zadaję jeszcze
raz pytanie o szczęście. Waha się. Czy jesteś trochę bardziej szczęśliwy? Tak. :)
Wiem, że żadne skarby świata nie zastąpią
Jankowi mamy i taty, ale nawet dla tej chwili zawahania w odpowiedzi i jego
uśmiechu warto było tu przyjechać…
Każde z dzieci, które trafiły na moją listę,
ma podobną historię. W naszej szkole są takich historii dziesiątki. Dzięki
naszej ostatniej pracy te dzieci przestają być anonimowe. Zza ich
uśmiechniętych twarzy i wymienianych codziennie radosnych pozdrowień wyłania
się coś więcej. Ludzkie cierpienie, dramat rozbitej rodziny, brak szczęścia.
Przekonuję się po raz kolejny, że warto tu dla nich być…
Janek z nową szkolną wyprawką :) |
Pięknie Agatko:)
OdpowiedzUsuńSciskam
U
Agata pozdrawiam to jest piekne co robisz pozdrawiam gorąco
Usuńjestem wzruszona i poruszona, cudowne rzeczy robisz, gdyby tylko było więcej takich ludzi...
OdpowiedzUsuń