piątek, 7 września 2012

2.09.2012. Koniec rekolekcji.


Przyjeżdżamy na mszę dobre pół godziny przed czasem. Na miejscu tłum ludzi. Trudno znaleźć miejsce siedzące. Rozglądamy się chwilę, po czym idziemy usiąść na ziemi z przodu, przed „ławkami”. Rozkładamy na ziemi czitengę, siadamy. Po kilku sekundach ktoś nas zaczepia i pokazuje wolne miejsce na jednej z glinianych ławek. Jeszcze przed chwilą go nie było. Mówimy, że nie trzeba, że tu nam będzie dobrze. Nie dają za wygraną. W końcu jesteśmy Muzungu… Nie wypada, żeby Muzungu siedziały na ziemi.

 Obserwujemy księdza Mulengę, który spowiada wiernych przy ołtarzu. W kolejce, a raczej nieokiełznanej nijak kupie, czeka jeszcze ok. 20 osób. Penitenci są obsługiwani szybo. Każda spowiedź nie trwa więcej niż minutę. Czasu do mszy jednak coraz mniej, a liczba czekających na sakrament wcale się nie zmniejsza, bo wciąż przychodzą nowi. W pewnym momencie ksiądz wstaje, woła wszystkich oczekujących, każe im uklęknąć. Parafianie już wiedzą, co się święci. Z ławek rusza rzesza tych, którzy rzutem na taśmę mają okazję załapać się na zbiorowe rozgrzeszenie. Pół minuty i po sprawie. Radosna rzesza wraca do ławek.

Pisałam wcześniej, że Kościół Afrykański musi jeszcze podrosnąć. Z tego, co do tej pory zdążyłam zaobserwować, szczególnie kuśtyka jeszcze w dziedzinie sakramentów…

Walka z "dachem" spadającym na głowy.

Jedną z większych atrakcji w czasie mszy była walka z rozpadającą się konstrukcją „dachu”. Wiatr wiał trochę mocniej niż zwykle i listewki zaczęły się zrywać jedna po drugiej i spadać na ludzi. Jedna spadła prosto na głowę kobiety. Musiała jechać do kliniki na zszycie krwawiącej rany.







 Po południu jeden z liderów zaprosił nas na występy w dużym oratorium. To taka murowana hala, gdzie na co dzień odbywają się głównie zajęcia sportowe, a od czasu do czasu także wydarzenia artystyczne i różne pokazy talentów. Tak jak dziś. Po zapłaceniu wpisowego, każdy mógł wystąpić. Program w zasadzie dowolny. Większość prezentowała swoje talenty taneczne. Coś na zasadzie znanego w Polsce „playback show”. Z tym, że u nas takie rzeczy bawią raczej dzieci z wczesnej podstawówki. Tutaj bawią wszystkich. Nie zabrakło także pokazów sportowych. Wyobraźcie sobie grupę nastolatków poprzebieranych w kolorowe afrykańskie łaszki, budujących w rytm muzyki trzypiętrową piramidę z ludzi. Albo zespół czarnoskórych karateków w białych kimonach, prezentujących na scenie swoje umiejętności, wydając przy tym okrzyki tak głośne, że aż ciarki przechodzą!

Widownia. :)
 Największe wrażenie zrobił na mnie jednak występ akrobatyczny grupy chłopców. Zaczęli niepozornie od kilku „fikołków”. Rozwinęli skrzydła w efektownych saltach. Na koniec pofrunęli w kosmos skacząc przez obręcze. Płonące obręcze!







Jedna z Gwiazd wieczoru - Simon. Złoty lider z oratorium!
Popołudniowe rozrywki afrykańskich chłopców. :)



1 komentarz:

  1. Pół godziny przed mszą nie ma wolnych mieisc w kościele? Chyba nigdy bym na ławce nie usiadła!;)
    uo

    OdpowiedzUsuń