16.08.2012. Droga na północ.
Niedziałające budziki, zaspanie, szybka msza, pośpieszne
pakowanie auta i chwilę po 6.00 ruszamy! Przed nami 800 km drogi do Mansy!
Droga była dłuuuuuga i proooosta. W Zambii poza miastem,
choć praktycznie nie ma znaków drogowych, trudno się zgubić. Tras w całym kraju
jest tylko kilka. Są proste i jak już się zaczną, to końca nie widać. Trochę to
nudne dla kogoś, kto lubi wyzwania za kierownicą. Niemałym zaskoczeniem był dla
nas stan tutejszych dróg – lepszy niż wielu polskich. Podobno niedawno
naprawiali. Chyba był jakiś przeciek, że przyjeżdżamy. :)
Nasza trasa z południa na północ kraju wiodła przez miasta,
wioski, busz i przeogromną sawannę. Podobno jeszcze kilka lat temu można tu
było spotkać dzikie zwierzęta – m.in. moje ulubione żyrafy. Teraz jest za dużo
ludzi. Położyli asfaltową drogę, wypuścili na nią samochody, narobili hałasu…
Koło 18.00 dotarliśmy do Mansy. Na miejscu przywitała nas s.
Zosia – mój i beatkowy zambijski Anioł Stróż. Przywitaliśmy się też z
pozostałymi siostrami ze wspólnoty. To s. Celeste – przełożona (Filipinka) i s.
Godlive (Kongijka), która pełni tutaj funkcję ekonomki. Jest też ks. Michał –
kierownik wszelkich tutejszych budów i proboszcz pochodzący z Zimbabwe. Dotarł
też do nas ks. Czesiek – gospodarz Ilony i Krzyśka. Szybko porwał ich w dalszą
podróż do Lufubu. Ale na pewno się tu jeszcze spotkamy…
Jest i chitenga!
OdpowiedzUsuń(Wow! Zaczynam dochodzić do wprawy w udowadnianiu tu, że nie jestem automatem. A już miałam zrezygnować z komentowania.)
OdpowiedzUsuńNie żebym się czepiał, ale w klimacie Zambii i przy tamtejszej rocznej amplitudzie temperatur dużo łatwiej zrobić dobrą drogę (zaprojektować trudniejszą do popsucia mieszankę bitumiczną). No i znalazłoby się jeszcze trochę argumentów uzasadniających taki właśnie stan rzeczy. :)
OdpowiedzUsuń