czwartek, 9 sierpnia 2012


POSŁANIE MISYJNE. Bisztynek, 10.06.2012.


          Dzień wcześniej trochę stresu. Głowa zatroskana o tysiąc drobiazgów. Goście – jak się pomieszczą? Jedzenie – czy go wystarczy? Jaka będzie pogoda? Co powiedzieć? Jak się ubrać? Westchnienie do nieba: Panie Boże… Pomóż to wszystko ogarnąć!
          Godzina 8.00 rano – śniadanie u proboszcza. Zacne towarzystwo: gospodarz – ksiądz proboszcz Eugeniusz Bartusik, ks. Maciej Makuła salezjanin, Beata – przyszła towarzyszka mojej misyjnej codzienności i ja. Zestresowany żołądek niespecjalnie jest dziś skory do współpracy. Śniadanie skromne, zjedzone w pośpiechu. W przerwie odbieram i witam pierwszych gości przybyłych z zaprzyjaźnionego Podlasia. To Krzysiek, który przez najbliższy rok będzie moim afrykańskim sąsiadem, Robert – znajomy z Ośrodka Misyjnego i jego koleżanka Sylwia.
          O 9.00 pierwsza msza św. W trakcie jej trwania przygotowujemy z Beatą i Krzyśkiem sklepik misyjny przed kościołem. Będziemy przy nim czuwać przez cały dzień. Kazanie. Przez otwarte drzwi dobiegają tylko szczątki zdań. „Wasza parafianka Agata Stankiewicz…” Ks. Maciek opowiada o moim wyjeździe na misje. Pod koniec mszy pierwsi ludzie zaczynają wychodzić z kościoła. Wśród nich wielu moich byłych nauczycieli, znajomych ze szkoły, a także nieznajomych. Podchodzą, gratulują, ściskają mnie, zadają pytania, życzą powodzenia i zapewniają o swojej modlitwie. 

 
          Godz. 10.30. Zaczyna się kolejna msza. Ks. proboszcz wręczy mi na niej krzyż i pośle oficjalnie w imieniu Kościoła na misje . -„Czy chcesz poświęcić swój czas i umiejętności na pracę misyjną w duchu św. Jana Bosko?” -„Chcę!” Dostaję na szyję krzyż misyjny. Przez najbliższy rok codziennie będzie mnie motywował do pracy wśród dzieciaków w Mansie. Pod koniec mszy proszą mnie o kilka słów. Kiedy myślałam wcześniej, co powiedzieć, stresowałam się. Chyba najtrudniej mówi się do znajomych. Wychodzę na ambonę. „Pełen luz!” – słyszę komentarz jednego z przyjaciół, których mijam po drodze. „To nie moja misja. Jestem małym fragmencikiem misji Kościoła. Dlatego proszę o modlitwę. Każdy, kto usłyszy o tej misji, chcąc nie chcąc zostaje w nią włączony. Modlitewne, duchowe zaplecze zostawione tutaj w Polsce jest bardzo ważne.” Po mszy kolejna dawka przytulania. Ludzie, zachęceni przez ks. Maćka, nie szczędzą uścisków, całusów w pyszczek i łez wzruszenia. To niezwykłe…

          Ks. Maciej prosi mnie i Beatę o pomoc przy kazaniu dla dzieci na kolejnej mszy. Czasu na przygotowanie się praktycznie nie ma. Mamy wyjść wszyscy troje na środek w strojach afrykańskich i zagadać jakoś dzieci. Tylko jak?! Ks. Maciej zaczyna elokwentną pogawędkę: -„Czy wiecie drogie dzieci, dlaczego jesteśmy tak ubrani?” -„Bo pochodzicie z Afryki?” – odpowiada, nie zaniżając poziomu elokwencji, jedno z dzieci. Na chwilę Beatka staje się mistrzem mikrofonu i próbujemy wspólnie z dziećmi rozwikłać tajemnicę ciemnej skóry Afrykańczyków. Na koniec jeszcze moje kilka słów do dzieci: „Nie bójcie się marzyć o wielkich rzeczach. Dla mnie kiedyś też wyjazd na misje był abstrakcją. Teraz dzieje się naprawdę. Kiedyś tak jak wy chodziłam do tego kościoła, dorastałam w tej parafii. Pan Bóg powołuje nas do wielkich zadań. Nie bójcie się ich!”
           Nareszcie dłuższa chwila oddechu. Moi najbliżsi już czekają na mnie z obiadem i grillem w ogródku. Jak to dobrze mieć ich wszystkich tutaj razem! Choć kilku bliskich mi osób brakuje, to staram się nacieszyć tymi, którzy są. Muszę napatrzeć się na zapas na białe kochane znajome twarze!
          Wśród ogólnego zamieszania, wielu gości, rozmów i śmiechów, nie zauważam zniknięcia kilku osób. Za chwilę pojawiają się z powrotem! Wesoła gromadka muzykantów: Milena, Kasia, Basia i Adaś. Poprzebierani za Afrykańczyków różnej maści: od niewolnicy Izaury po marokańskiego poganiacza wielbłądów. Zaopatrzeni w gitarę, flet i inne instrumenty nieprzeciętne, zrobione z puszek z kaszą i ryżem, zadziwiające prostotą niemal afrykańską. Przygotowali dla mnie piosenkę:

Afryka Afryka, muzyka muzyka!
                         Gdy się śmiejesz, gdy się boisz, jest Afryka w sercu twoim.
                         Kiedy śpiewasz, gdy się lękasz, gdy ci serce z żalu pęka.
                         Kiedy radość cię przenika, kiedy w duszy gra muzyka.
Afryka Afryka, muzyka muzyka!
                         Tutaj wszystko bywa naj! Dzikie miejsce, dziki kraj!
                         -najszerzej  -najwięcej                                
                         -najchłodniej  -najgoręcej
                         -najciemniej  -najjaśniej
                         I taka bywa właśnie:
Afryka Afryka, muzyka muzyka!
                         -najśliczniej  -najbarwniej
                         -najpiękniej  -najkoszmarniej
                         -najciszej  -najgłośniej
                         -najsmutniej  -najradośniej
                         -najciemniej  -najjaśniej
                         I taka bywa właśnie:
Afryka Afryka, muzyka muzyka!
                        
                         Jambo, jambo Agata!
                         Habari gani? Nzuri sana!
                         Wageni, wakaribishwa!
                         Zambia yetu, hakuna matata!

[Tłum. z języka suahili: Witamy, witamy Agato!
Jak się masz? Bardzo dobrze!
Przyjezdni, witamy was!
W Zambii nie ma problemów!]

Hakuna matata! Jak cudownie to brzmi!
Hakuna matata! To nie byle bzik!
Już się nie martw aż do końca twych dni!
Naucz się tych dwóch radosnych słów:
HAKUNA MATATA!



          Wycisnęli ze mnie łzy wzruszenia i radości. Nieustannie zachwycam się faktem posiadania tak wspaniałych przyjaciół! Na każdym kroku, gdzie się nie znajdę, zawsze są w zasięgu ręki ludzie, na których mogę liczyć. Czy to w Bisztynku, czy w Warszawie, czy w pracy, czy na studiach, czy w Oazie, czy w chórze, czy w SOM-ie. Liczę na to, że w Zambii dobry Bóg też nie zostawi mnie bez opieki swoich „ludzkich aniołów”.
           Wśród gości nieustanna zmiana warty. Jedni muszą już jechać, inni przyjeżdżają. Czekam jeszcze na jednego, który zapowiedział się na wieczorną mszę. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zrobił jakiejś niespodzianki. Pojawił się wcześniej, niż zapowiadał i to z jeszcze jednym zacnym gościem, którego obecności się nie spodziewałam. Ks. Sławek i Łukasz – kolejni ludzie z kategorii: „o ileż moje życie bez nich byłoby uboższe!”


               Ks. Sławek prosił, żebyśmy z Beatą choć na chwilę podeszły bliżej ołtarza pod koniec mszy. Bałam się, że wymyślił coś w stylu kolejnego przemówienia, albo innych publicznych wygłupów, do których nie czuję się stworzona. On tymczasem zaprosił nas, żeby wręczyć nam różańce pobłogosławione przez Ojca Świętego. Mało tego! Załatwił jeszcze specjalnie dla mnie błogosławieństwo z Watykanu na pracę misyjną w Zambii. Kolejne łzy wzruszenia tego dnia… Tak niezwykłych prezentów się nie spodziewałam!
             Po wieczornej mszy czas pożegnań, ostatnich rozmów, uścisków. Szybkie pakowanie, noc w samochodzie. Jutro do pracy. Jeszcze na chwilę wracam do polskiej codzienności…

1 komentarz: